Oceanie Sinowłosy,
białe statki ku mnie wyślij.
Dwa kamyki, moje myśli
na otwartych dłoniach niosę.
Daj mi miejsce w głębi morza,
szczyptę lądu, szczyptę skały.
Tu zbuduję zamek biały,
tutaj gniazdo swe założę.
Gdzieś daleko w stu stolicach
żyją ludzie, biją w dzwony.
Niezliczone bataliony
przyczajone na granicach.
Marszałkowie szklannoocy
wymyślają nowe wojny.
Powiedz, świecie niespokojny,
dokąd losy swoje toczysz?
W głębi morza zabłąkany
nie chcę nic o ludziach słyszeć.
Biały kolor - kolor ciszy,
w moim zamku białe ściany.
W moim zamku, gdzieś w ogrodzie
będę czytał wschodnie baśnie,
póki słońce w morzu gaśnie,
aby z morza powstać co dzień.
A gdy ludzie wypełnieni
nienawiścią, w jednej chwili
zniszczą wszystko, co stworzyli
wielkim ogniem z wnętrza ziemi,
znikną lądy, zniknie morze,
nie wie nikt, co będzie potem.
W białych światach ja z powrotem
w łonie matki się ułożę.
"I niech wiersz, co ze strun się toczy,
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki."
~Leopold Staff "Ars Poetica"
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki."
~Leopold Staff "Ars Poetica"
środa, 27 sierpnia 2014
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Tęsknota (Adam Asnyk)
Obłoki, co z ziemi wstają
I płyną w słońca blask złoty,
Ach, one mi się być zdają
Skrzydłami mojej tęsknoty.
Te białe skrzydła powiewne
Często nad ziemią obwisną,
Łzy po nich spływają rzewne,
Czasem i tęczą zabłysną.
Gwiazdy, co krążą w przestrzeniach
Po drogach nieskończoności,
Są one dla mnie w marzeniach
Oczami mojej miłości.
Patrzą się w ciemne odmęty
Te wielkie ruchome słońca...
I ja miłością przejęty,
Patrzę i tęsknię bez końca.
I płyną w słońca blask złoty,
Ach, one mi się być zdają
Skrzydłami mojej tęsknoty.
Te białe skrzydła powiewne
Często nad ziemią obwisną,
Łzy po nich spływają rzewne,
Czasem i tęczą zabłysną.
Gwiazdy, co krążą w przestrzeniach
Po drogach nieskończoności,
Są one dla mnie w marzeniach
Oczami mojej miłości.
Patrzą się w ciemne odmęty
Te wielkie ruchome słońca...
I ja miłością przejęty,
Patrzę i tęsknię bez końca.
Posyłam kwiaty... (Adam Asnyk)
Posyłam kwiaty - niech powiedzą one
To, czego usta nie mówią stęsknione!
Co w serca mego zostanie skrytości
Wiecznym oddźwiękiem żalu i miłości.
Posyłam kwiaty - niech kielichy skłonią
I prószą srebrną rosą jak łezkami,
Może uleci z ich najczystszą wonią
Wyraz drżącymi szeptany ustami,
Może go one ze sobą uniosą
I rzucą razem z woniami i rosą.
Szczęśliwe kwiaty! im wolno wyrazić
Wszystkie pragnienia i smutki, i trwogi;
Ich wonne słowa nie mogą obrazić
Dziewicy, choć jej upadną pod nogi;
Wzgardą im usta nie odpłacą skromne,
Najwyżej rzekną: "Słyszałam - zapomnę".
Szczęśliwe kwiaty! mogą patrzeć śmiele
I składać życzeń utajonych wiele,
I śnić o szczęściu jeden dzień słoneczny...
Zanim z tęsknoty uwiędną serdecznej.
To, czego usta nie mówią stęsknione!
Co w serca mego zostanie skrytości
Wiecznym oddźwiękiem żalu i miłości.
Posyłam kwiaty - niech kielichy skłonią
I prószą srebrną rosą jak łezkami,
Może uleci z ich najczystszą wonią
Wyraz drżącymi szeptany ustami,
Może go one ze sobą uniosą
I rzucą razem z woniami i rosą.
Szczęśliwe kwiaty! im wolno wyrazić
Wszystkie pragnienia i smutki, i trwogi;
Ich wonne słowa nie mogą obrazić
Dziewicy, choć jej upadną pod nogi;
Wzgardą im usta nie odpłacą skromne,
Najwyżej rzekną: "Słyszałam - zapomnę".
Szczęśliwe kwiaty! mogą patrzeć śmiele
I składać życzeń utajonych wiele,
I śnić o szczęściu jeden dzień słoneczny...
Zanim z tęsknoty uwiędną serdecznej.
niedziela, 10 sierpnia 2014
Zwiędły listek (Adam Asnyk)
Nie mogłem tłumić dłużej
Najsłodszych serca snów,
Na listku białej róży
Skreśliłem kilka słów.
Słowa, co w piersiach drżały
Nie wymówione w głos,
Na listku róży białej
Rzuciłem tak na los!
Nadzieję, którąm pieścił,
I smutek, co mnie truł,
I wszystkom to umieścił,
Com marzył i com czuł.
Tę cichą serca spowiedź
Miałem jej posłać już
I prosić o odpowiedź
Na listku białych róż.
Lecz kiedy me wyrazy
Chciałem odczytać znów,
Dojrzałem w listku skazy,
Nie mogłem dostrzec słów.
I pożółkł listek wiotki,
Zatarł się marzeń ślad,
I zniknął wyraz słodki,
Com jej chciał posłać w świat!
Najsłodszych serca snów,
Na listku białej róży
Skreśliłem kilka słów.
Słowa, co w piersiach drżały
Nie wymówione w głos,
Na listku róży białej
Rzuciłem tak na los!
Nadzieję, którąm pieścił,
I smutek, co mnie truł,
I wszystkom to umieścił,
Com marzył i com czuł.
Tę cichą serca spowiedź
Miałem jej posłać już
I prosić o odpowiedź
Na listku białych róż.
Lecz kiedy me wyrazy
Chciałem odczytać znów,
Dojrzałem w listku skazy,
Nie mogłem dostrzec słów.
I pożółkł listek wiotki,
Zatarł się marzeń ślad,
I zniknął wyraz słodki,
Com jej chciał posłać w świat!
A może tylko nam się zdaje (Waldemar Chyliński)
Wśród ciszy tej co gdzieś w nas śpi,
A może tylko nam się zdaje,
Budzi się on wielebny krzyk,
I ból co rośnie razem z płaczem.
Wierzymy w każdą miłość nocy i dnia.
Wierzymy w każdy ranek i w każdy wieczór.
Wierzymy w każdą prawdę, gdy trzeba spać.
Wierzymy w byle co, by nie czuć
Nad głową noc, a noc jak strop,
I niepokoju tyle we mnie.
Gdzieś leci świat, gdzieś pędzi dom
Ktoś bliski znika mi bezwiednie.
Wierzymy w każdą miłość nocy i dnia.
Wierzymy w każdy ranek i w każdy wieczór.
Wierzymy w każdą prawdę, gdy trzeba spać.
Wierzymy w byle co, by nie czuć
Gdy ręką dnia dotykasz chmur,
A może tylko Ci się zdaje,
Myślisz, że w nocy to nie był ból,
I krzyk nad Twoim małym krajem.
A może tylko nam się zdaje,
Budzi się on wielebny krzyk,
I ból co rośnie razem z płaczem.
Wierzymy w każdą miłość nocy i dnia.
Wierzymy w każdy ranek i w każdy wieczór.
Wierzymy w każdą prawdę, gdy trzeba spać.
Wierzymy w byle co, by nie czuć
Nad głową noc, a noc jak strop,
I niepokoju tyle we mnie.
Gdzieś leci świat, gdzieś pędzi dom
Ktoś bliski znika mi bezwiednie.
Wierzymy w każdą miłość nocy i dnia.
Wierzymy w każdy ranek i w każdy wieczór.
Wierzymy w każdą prawdę, gdy trzeba spać.
Wierzymy w byle co, by nie czuć
Gdy ręką dnia dotykasz chmur,
A może tylko Ci się zdaje,
Myślisz, że w nocy to nie był ból,
I krzyk nad Twoim małym krajem.
... [Bunt nie przemija] (Stanisław Grochowiak)
Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia;
Jest teraz w locie: dojrzałym dokolnym,
Jakim kołują doświadczone orły.
Bunt się uskrzydla tak-jak udorzecznia
Bo wpierw to było jakby piaskiem w oczy,
Turniejem chłopców na słonecznej plaży;
A teraz ciężki; teraz ciężej waży.
Bunt się uskrzydla tak-jak kamień toczy
I pomyśl; czułość, ta świetlista kula,
Teraz dopiero w mym pobliżu płonie
Luzując szczęki, łagodząc me dłonie
Bunt się uskrzydla tak-jak się uczula.
Jest teraz w locie: dojrzałym dokolnym,
Jakim kołują doświadczone orły.
Bunt się uskrzydla tak-jak udorzecznia
Bo wpierw to było jakby piaskiem w oczy,
Turniejem chłopców na słonecznej plaży;
A teraz ciężki; teraz ciężej waży.
Bunt się uskrzydla tak-jak kamień toczy
I pomyśl; czułość, ta świetlista kula,
Teraz dopiero w mym pobliżu płonie
Luzując szczęki, łagodząc me dłonie
Bunt się uskrzydla tak-jak się uczula.
sobota, 9 sierpnia 2014
Melodia mgieł nocnych (Kazimierz Przerwa-Tetmajer)
Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...
Okręcajmy się wstęgą naokoło księżyca,
co nam ciała przezrocze tęczą blasków nasyca,
i wchłaniajmy potoków szmer, co toną w jeziorze,
i limb szumy powiewne, i w smrekowym szept borze,
pijmy kwiatów woń rzcźwą, co na zboczach gór kwitną,
dźwięczne, barwne i wonne, w głąb wzlatujmy błękitną.
Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...
Oto gwiazdę, co spada, lećmy chwycić w ramiona,
lećmy, lećmy ją żegnać, zanim spadnie i skona,
puchem mlecza się bawmy i ćmy błoną przezrocza,
i sów pierzem puszystym, co w powietrzu krąg toczą,
nietoperza ścigajmy, co po cichu tak leci,
jak my same, i w nikłe oplatajmy go sieci,
z szczytu na szczyt przerzućmy się jak mosty wiszące,
gwiazd promienie przybiją do skał mostów tych końce,
a wiatr na nich na chwilę uciszony odpocznie,
nim je zerwie i w pląsy pogoni nas skocznie...
lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...
Okręcajmy się wstęgą naokoło księżyca,
co nam ciała przezrocze tęczą blasków nasyca,
i wchłaniajmy potoków szmer, co toną w jeziorze,
i limb szumy powiewne, i w smrekowym szept borze,
pijmy kwiatów woń rzcźwą, co na zboczach gór kwitną,
dźwięczne, barwne i wonne, w głąb wzlatujmy błękitną.
Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...
Oto gwiazdę, co spada, lećmy chwycić w ramiona,
lećmy, lećmy ją żegnać, zanim spadnie i skona,
puchem mlecza się bawmy i ćmy błoną przezrocza,
i sów pierzem puszystym, co w powietrzu krąg toczą,
nietoperza ścigajmy, co po cichu tak leci,
jak my same, i w nikłe oplatajmy go sieci,
z szczytu na szczyt przerzućmy się jak mosty wiszące,
gwiazd promienie przybiją do skał mostów tych końce,
a wiatr na nich na chwilę uciszony odpocznie,
nim je zerwie i w pląsy pogoni nas skocznie...
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
Fatum (Cyprian Kamil Norwid)
Jak dziki źwierz przyszło Nieszczęście do człowiekaI
I zatopiło weń fatalne oczy...
- Czeka - -
Czy człowiek zboczy?
Lecz on odejrzał mu - jak gdy artystaII
Mierzy swojego kształt modelu -
I spostrzegło, że on patrzy - co? skorzysta
Na swym nieprzyjacielu:
I zachwiało się całą postaci wagą
- - I nie ma go!
niedziela, 3 sierpnia 2014
Lubię, kiedy kobieta... (Kazimierz Przerwa-Tetmajer)
Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.
Zanurzcie mnie w Niego (Maria Pawlikowska-Jasnorzewska)
Zanurzcie mnie w Niego
jakby różę w dzbanek,
po oczy,
po czoło,
po snop włosa jasnego -
niech mnie opłynie wkoło,
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego.
Niech zginie noc, poranek,
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka -
gdy mi do serca dotrze,
będę tym, co najsłodsze,
Nim. -
jakby różę w dzbanek,
po oczy,
po czoło,
po snop włosa jasnego -
niech mnie opłynie wkoło,
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego.
Niech zginie noc, poranek,
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka -
gdy mi do serca dotrze,
będę tym, co najsłodsze,
Nim. -
Dla rymu (Kazimierz Przerwa-Tetmajer)
I
Kocham cię, światło! Na moje źrenice
zlewasz się falą; nurzam się w niej, tonę,
oczy ku tobie wznoszę roztęsknione,
na twej jasności promienną mgławicę.
Kocham cię, jasna! Patrzę na twe lice,
oczu szafiry rzęsą ozłocone,
na krasę twoich ust - patrzę i płonę,
tym więcej pragnąc, im więcej się sycę...
Kiedy mię światło falą opromienia,
zda mi się, czuję twoje uściśnienia,
a gdy w ramiona ciebie, jasna, chwytam:
całą mi światła płonie świat ozdobą
i sam już nie wiem, i sam siebie pytam:
czyś ty jest światłem? czy światło jest tobą?
II
Pójdziemy razem na gięte przełęcze
obłękitnionych gór nad morską tonią;
pójdziemy słuchać, jak w oddali dzwonią
fale, od skał się rozbryzgujące w tęcze.
Pójdziemy patrzeć, jak się na pajęcze
lotne mgieł łodzie blaski słońca kłonią
i za okrętós białym żaglem gonią,
za ciemne morskich rubieży obręcze.
Pójdziemy patrzeć, kędy wśród lazuru
marzącej wody Capri się promieni
błyszczącą ścianą skalistego muru...
Serca nam usną, a dusze zatoną
w jakiejś niezmiernej, świetlanej przestrzeni,
w słonecznych omdleń ciszę nieskończoną...
III
A kiedy będziesz moją żoną,
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.
Rozwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne, i powoje
całować będą włosy twoje.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.
Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.
Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy,
kędy drzwi miłość nam otworzy.
IV
Idą błękitne, ciche, zamyślone
przez sfer milczące skrysztalone tonie,
lotne jak blaski, powiewne jak wonie,
idą błękitne, ciche, zamyślone -
idą błękitne, ciche, zamyślone,
gdy śnieg w miesięcznym seledynie płonie
i góry błyszczą w szafirów oponie,
idą błękitne, ciche, zamyślone...
idą błękitne, ciche, zamyślone,
jak przez wikliny ponadbrzeżne wiotkie
światła słoneczne z wody, jasne, słodkie,
jak z dali fletów dwa dźwięki pastusze:
ku sobie nasze rozkochane dusze
idą błękitne, ciche, zamyślone.
V
Widzę kraj jakiś w oddali, w oddali,
kraj z mgły przejrzystej , z rozkołysań sosny,
z letnich południ i porannej wiosny,
z cisz szmaragdowych na łąk ciemnej fali,
z blasków, gdy słońce morze rozopali,
z majowych nocy zadumy miłosnej,
z drgnień dzwonków polnych, z rozmowy półgłosnej
limb zamyślonych wśród milczącej hali...
Widzę kraj taki jak przez modrozłotą
gazę, co wiesza się na młodym gaju,
drżąca i cicha, pajęcza i zwiewna...
To kraj twej duszy, z tego ona kraju,
obłękitniona mych marzeń tęsknotą
spłynęła ku mnie, promienna i śpiewna...
Kocham cię, światło! Na moje źrenice
zlewasz się falą; nurzam się w niej, tonę,
oczy ku tobie wznoszę roztęsknione,
na twej jasności promienną mgławicę.
Kocham cię, jasna! Patrzę na twe lice,
oczu szafiry rzęsą ozłocone,
na krasę twoich ust - patrzę i płonę,
tym więcej pragnąc, im więcej się sycę...
Kiedy mię światło falą opromienia,
zda mi się, czuję twoje uściśnienia,
a gdy w ramiona ciebie, jasna, chwytam:
całą mi światła płonie świat ozdobą
i sam już nie wiem, i sam siebie pytam:
czyś ty jest światłem? czy światło jest tobą?
II
Pójdziemy razem na gięte przełęcze
obłękitnionych gór nad morską tonią;
pójdziemy słuchać, jak w oddali dzwonią
fale, od skał się rozbryzgujące w tęcze.
Pójdziemy patrzeć, jak się na pajęcze
lotne mgieł łodzie blaski słońca kłonią
i za okrętós białym żaglem gonią,
za ciemne morskich rubieży obręcze.
Pójdziemy patrzeć, kędy wśród lazuru
marzącej wody Capri się promieni
błyszczącą ścianą skalistego muru...
Serca nam usną, a dusze zatoną
w jakiejś niezmiernej, świetlanej przestrzeni,
w słonecznych omdleń ciszę nieskończoną...
III
A kiedy będziesz moją żoną,
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.
Rozwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne, i powoje
całować będą włosy twoje.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.
Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.
Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.
Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy,
kędy drzwi miłość nam otworzy.
IV
Idą błękitne, ciche, zamyślone
przez sfer milczące skrysztalone tonie,
lotne jak blaski, powiewne jak wonie,
idą błękitne, ciche, zamyślone -
idą błękitne, ciche, zamyślone,
gdy śnieg w miesięcznym seledynie płonie
i góry błyszczą w szafirów oponie,
idą błękitne, ciche, zamyślone...
idą błękitne, ciche, zamyślone,
jak przez wikliny ponadbrzeżne wiotkie
światła słoneczne z wody, jasne, słodkie,
jak z dali fletów dwa dźwięki pastusze:
ku sobie nasze rozkochane dusze
idą błękitne, ciche, zamyślone.
V
Widzę kraj jakiś w oddali, w oddali,
kraj z mgły przejrzystej , z rozkołysań sosny,
z letnich południ i porannej wiosny,
z cisz szmaragdowych na łąk ciemnej fali,
z blasków, gdy słońce morze rozopali,
z majowych nocy zadumy miłosnej,
z drgnień dzwonków polnych, z rozmowy półgłosnej
limb zamyślonych wśród milczącej hali...
Widzę kraj taki jak przez modrozłotą
gazę, co wiesza się na młodym gaju,
drżąca i cicha, pajęcza i zwiewna...
To kraj twej duszy, z tego ona kraju,
obłękitniona mych marzeń tęsknotą
spłynęła ku mnie, promienna i śpiewna...
piątek, 1 sierpnia 2014
O zmierzchu (Bolesław Leśmian)
Słońce zgasło. O, jakże zwinne są i młode
Zmierzchy czerwca, nim w północ głuchą się przesilą!
Po wargach twoich dłonią, kształt czującą, wiodę,
Jak po koralach, morzu wydartych przed chwilą...
Spleć stopy, przymknij oczy - i nazwij to cudem,
Żeśmy razem, dalecy od dziennego znoju!
Jakże łatwo zwiać szczęście, z takim oto trudem
Rozniecone w ciemnościach twojego pokoju!
Łatwiej, niż rozpleść złotą warkocza zawiłość,
Niepojętą dla zmierzchów, co zgadnąć nie mogą,
Czemu te słowa: cisza i wieczór i miłość -
Napełniają mi serce zabobonną trwogą?...
Czemu ciebie. poległą snem na mej rozpaczy,
Pieszczę tak. jakby w szczęścia przepychu dostatnim
Każdy mój pocałunek miał być już - ostatnim...
Słońce zgasło... O, błagam, nie całuj inaczej !...
Zmierzchy czerwca, nim w północ głuchą się przesilą!
Po wargach twoich dłonią, kształt czującą, wiodę,
Jak po koralach, morzu wydartych przed chwilą...
Spleć stopy, przymknij oczy - i nazwij to cudem,
Żeśmy razem, dalecy od dziennego znoju!
Jakże łatwo zwiać szczęście, z takim oto trudem
Rozniecone w ciemnościach twojego pokoju!
Łatwiej, niż rozpleść złotą warkocza zawiłość,
Niepojętą dla zmierzchów, co zgadnąć nie mogą,
Czemu te słowa: cisza i wieczór i miłość -
Napełniają mi serce zabobonną trwogą?...
Czemu ciebie. poległą snem na mej rozpaczy,
Pieszczę tak. jakby w szczęścia przepychu dostatnim
Każdy mój pocałunek miał być już - ostatnim...
Słońce zgasło... O, błagam, nie całuj inaczej !...
Dziewczyna (Bolesław Leśmian)
Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,
A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.
I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,
I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...
Mówili o niej: "Łka, więc jest!" - I nic innego nie mówili,
I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...
Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.
Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!
Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!
I tylko inny płynie czas - i tylko młot inaczej dzwoni...
I dzwoni w przód! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze.
Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!
I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...
I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!
Lecz dzielne młoty - Boże mój - mdłej nie poddały się żałobie!
I same przez się biły w mur, huczały śpiżem same w sobie!
Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!
I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.
I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!
Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było oprócz głosu!
Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)